d'Ormesson Jean - Historia Żyda wiecznego tułacza, e-book, D
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JEANdORMESSONWybitny pisarz godnie reprezentujšcy najlepsze tradycje literatury francuskiej.Życiorys Jeana d'Ormessona, arystokraty z herbu i z ducha, jest równie barwny i niezwykły jak jego twórczoć. Pisarz obdarzony wielkim talentem bajarza, subtelnym poczuciem humoru, nieposkromionš przekornš wyobraniš, dystansem do siebie i wiata, filozoficznym spokojem i nieograniczonš erudycjš, ma za sobš pełnš sukcesów drogę dziennikarskš, karierę wysokiego urzędnika państwowego i najwyższš godnoć - fotel w Akademii Francuskiej. Od 1956 roku dšżył - poprzez powieci obyczajowe, historiozoficzne (Chwała cesarstwa), biograficzne - do powieci totalnej" - do Historii Żyda Wiecznego Tułacza.Historia Żyda Wiecznego TułaczaLiteracka konkurencja dla Biblii lub encyklopedia w opowieciachTo historia ludzkoci, wiata całego, rozpisana na postacie, na głosy, na wštki. Podróż przez stulecia, kontynenty i przez style literackie.Ahaswerus odmówił szklanki wody Jezusowi z zazdroci o Marię Magdalenę. Wtedy dwigajšcy krzyż rzeki: Idę dalej, bo muszę umrzeć. Ale ty będziesz szedł nie mogšc umrzeć, aż do mego powrotu." I tak Żyd Wieczny Tułacz wciela się w różne postacie fikcyjne i prawdziwe, wpływa na losy wiata często na przekór historii. Nosi różne imiona, znosi różne cierpienia, posiada różne mšdroci. Członek bandy Barabasza, kochanek Poppei, przewodnik duchowy w. Franciszka z Asyżu, mędrzec chiński, podróżnik arabski, uczestnik kampanii napoleońskiej i kochanek Pauliny Borghese - to tylko niektóre wród tysišca i jednego wcieleń człowieka skazanego na życie...Jean d'ORMESSONHistoria Żyda Wiecznego TułaczaprzekładKrystyna Szeżyńska-Maćkowiak IAMBEEWarszawa 1994Tytuł oryginału L'histoire du Juif ErrantProjekt graficzny okładki Maciej SadowskiProjekt graficzny serii i fotografia na okładce Copyright Š1994 by Maciej SadowskiRedakcja merytoryczna Elżbieta Michalska-NovakRedakcja techniczna Anna WardzałaKsišżka wydana w ramach Programu Pomocy Wydawniczej im. T. Boya-Żeleńskiego przy wsparciu francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Wydziału Kulturalnego Ambasady Francji w PolsceCopyright ŠEditions Gallimard, 1990 For the Polish editionCopyright Š1994 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.ISBN 83-7082-730-6Wzbudzić w ludziach wiadomoć drzemišcej w nich potęgi, o której nie wiedzš...ANDRĆ MALRAUXCzyż jest co prawdziwszego od prawdy? Tak: legenda. Ona to nadaje niemiertelny sens ulotnej prawdzie.NIKOS KAZANTZAKISI we mnie jest Żyd Wieczny Tułacz...ARAGONDogana di mareJestem jedynym człowiekiem na Ziemi, a może nie ma ani Ziemi, ani człowieka. Może jaki bóg mnie oszukał. Może wyrokiem boga wiecznoć mnie czeka,ta długa iluzja. Wymarzyłem księżyc i wymarzyłem oczy,którymi go widzę. Wymarzyłem wieczór i poranek dnia pierwszego. Wymarzyłem Kartaginę i legiony,które zniszczyły Kartaginę. Wymarzyłem hukana. Wymarzyłem wzgórze Golgotyi krzyże Rzymu. Wymarzyłem geometrię. Wymarzyłem punkt, linię, płaszczyznęi bryłę.Wymarzyłem żółć, czerwień i błękit. Wymarzyłem planigloby i królestwa,i rozpacz o brzasku. Wymarzyłem bezmierny ból. Wymarzyłem zwštpienie i pewnoć. Wymarzyłem wczorajszy dzień.Ale może nie było mnie wczoraj, może się nie narodziłem. Kto wie, może marzę tylko, że marzyłem.JORGE LUIS BORGESTo był dzień jak inne. Pogodny dzień. Wiosna powróciła nad morze wewnętrzne, które w owych czasach stanowiło centrum znanego wiata.Konie. Zajedził na mierć dwa. Marzenie, obsesja wody. Kamienne pustynie. Wielkie, wyschnięte rzeki o dziwnych, niezrozumiałych nazwach. W dali wysokie góry. nieg na szczytach. Karawana płynęła kołyszšc się. Był prawie szczęliwy. Szli ku wschodzšcemu słońcu.2Vlorze3 morze, wszędzie morze. Już od przeszło dwóch miesięcy nie widzieli nic prócz morza. Większoć tych, którzy płynęli wraz z nim, szeptała cicho, że wszyscy marnie zginš. On, Żyd z Sewilli, choć u kresu sił, wiedział, że nie umrze.Gamie Grandę zlewał swe wody z Canale di SanMarco. Jeszcze raz, kolejny raz, Szymon poczuł mocniejsze uderzenie serca nieznacznie tylko odmienione po tylu wiekach, pyszne miasto na wodzie, ów sen o wiecznoci zamkniętej w kruchym i delikatnym kształcie, rozpocierało się przed jego oczyma.Nie było czarnej Afryki, nie było Ameryki, nie było Australii ani Nowej Zelandii, ani Fidżi, ani Wysp Tonga, ani Tybetu, ani Mongolii. Nie było Japonii. A wokół morza wewnętrznego rozcišgało się bardzo potężne Imperium, gdzie żyły obok siebie liczne ludy i gdzie rozbrzmiewało wiele języków. wiat zdšżył się zestarzeć. Kręcił się już, jak kręci się dzi. Zatracił wspomnienie o tych odległych epokach, co stulecie za stuleciem zapadały w ciszę. Wymazał z pamięci pogršżone w mroku dziejów potworne kataklizmy, jakie towarzyszyły jego narodzinom i pierwszym drgnieniom. Okruchy wspomnień tkwiły jeszcze gdzie po umysłach i rozpalały wyobranię, wcišż przywoływane przez poetów i podróżników. Opowiadali przerażajšce rzeczy o kontynentach, które się zapadły, i o miastach, które pochłonęła woda. Od stuleci kršżyły te same wieci o królestwach morza wewnętrznego, obróconych wniwccz przez wodę i ogień. wiat obiegały pogłoski o poselstwach, które przybywały z bardzo daleka, z głębi nikomu nie znanej Azji, a które dotrzeć miały aż do miasta z marmuru i złota, wzniesionego na siedmiu wzgórzach, w centrum Imperium. Ignoran-cja, niepewnoć, sprzeczne wieci niepodzielnie władały ludmi. Trzeba było niezwykle potężnych umysłów, by w tym imperium sprzecznoci i chaosu zaprowadzić nieco ładu, najczęciej zresztš tylko pozornego. Nikt oczywicie nie miał najmniejszego pojęcia o wielkim murze, który tam, w owej tajemniczej krainie wzniósł włanie pierwszy cesarz Chin, noszšcy imię Ts'in Szy huang-ti. Nikt nie znał imienia Konfucjusza ani Lao-Sze, ani nawet Buddy, który przecież przed kilkuset laty porwał za sobš i odmienił miliony ludzi. Nikt nie mógł wiedzieć, że na nieznanym kontynencie, za oceanem, którego oczy człowiecze widziały dotšd jeden jedyny brzeg, rodziła się we krwi i chwale cywilizacja jaspisu i przeogromnych piramid. Przestrzeń nie została jeszcze pokonana. Tak samo jak czas, stanowiła nieprzezwyciężonš przeszkodę. Większoć ludzi żyła i umierała na zamkniętym skrawku ziemi. Trzeba było czekać, aż upłynie wiele czasu, by obalona została przestrzeń.wiatem wstrzšsały fale wojen, a ich mgliste wspomnienie trwało jeszcze w umysłach ludzi. Heros, półbóg mówišcy językiem kupców i marynarzy zapełniajšcych porty, podbił co najmniej połowę cywilizowanych krain. Zachowały się jeszcze lady marszu jego armii, która dotarła bardzo daleko na wschód, na zachodzie za zapuciła się aż po pustynię za Nilem. Najmędrsi kapłani, ludzie z miasta, uczeni zapewniali, że nad brzegami wielkiej legendarnej rzeki nie wiedzieć gdzie bioršcej poczštek, tam, gdzie spoczywali bogowie o obliczach szakala, krokodyla i ptaka, przed ledwie pięćdziesięciu czy szećdziesięciu laty żyła jeszcze przepiękna królowa, której przodkowie byli niegdy kompanami i dowódcami oddziałów herosa. Kršżyło mnóstwo opowieci0 stoczonych przez herosa bitwach, o jego triumfach1 mierci. Miał przecišć węzeł, który zamykał przy-szłoć wiata, a którego nikt nigdy nie zdołał rozsupłać. Założył wiele miast, licznym nadajšc swe imię. Polubił księżniczkę z tajemniczej krainy. Poił konia w rzekach wytyczajšcych krańce wiata. Za nimi były już tylko otchłanie, gdzie szalały potwory.Na krańcach Imperium, które nastało po półbogu i które podbiło wszystkie ziemie wokół morza wewnętrznego, żył mały, a bardzo szczególny lud. Wiele miast i narodów zapisało się w pamięci ludzkiej za sprawš piękna swych budowli, rzeb, waz, inne dla wielkoci filozofów, tragików. Jeszcze inni, jak ów heros, który odszedł, czy jak owo niezwyciężone Imperium, zdominowali wiat siłš broni i legionów. Nie zapomniano też o bardzo bogatych, co słali w wiat okręty pełne biżuterii, drogich kamieni czy strojów z purpury i złota. Mały, dumny lud nie mógł oprzeć się potężnemu Imperium. Jednym tylko był silny, piękny i bogaty: wiarš. Wbrew otaczajšcemu go ze wszech stron więtokradztwu, szerzšcemu się na wiecie pod rzšdami Imperium, wielbił jedynego boga, który obiecał mu ocalenie, jego wrogom za karę.Zmęczenie obezwładniało go. Inni Francisco i Diego, i Fernando, kucharz okrętowy, i Rodrigo, kolos, który nie przestawał opowiadać o swych wyprawach na Maurów Boabdila przychodzili jeden za drugim na dziób statku powiedzieć mu, że już nie mogš i że chcš zawrócić, nim wpadnš w otchłań, jaka się przed nimi otwiera, nim rozszarpiš ich gigantyczne potwory, co wypluwajš fontanny wody, a których obecnoć od wielu już dni sygnalizowali z bocianiego gniazda marynarze pełnišcy wachtę. On nawet w ten sposób nie mógł dać ujcia lękowi. Wiedział, że nic mu się nie stanie i że już sama jego obecnoć na Santa Marii" gwarantuje ocalenie. Nie chciał go, nie miał pojęcia, skšd ani jak nadejdzie. Było dlań nieznonym ciężarem. Jakże rozumiał, jak zazdrocił młodemu majtkowi z Triany, gdy ów, ogarnięty nagłym szałem, rzucił się przez burtę do morza! Zniechęcenie, znużenie, obsesyjne poczucie własnej nieprzydatnoci, pragnienie, by ze sobš skończyć, nękały go od zawsze. Na pokładzie uchodził za oryginała, za dziwaka. Jak daleko sięgał pamięciš, przywołujšc niezliczone wspomnienia, zawsze było tak samo, jak wówczas gdy walczył nadDunajem czy w okolicach Sarmizegetusy przeciwko Dakom Decebala, gdy taszczył na krańce Irlandii bezcenne manuskrypty z monasteru Glendalough, gdy na galerach Bragadina czyhał na Turków, gdy przechadzał się z bratem Janem po na przemian rozpalonych i lodowato zimnych pustyniach Azji. Nikt nie lękał się mierci mniej niż on, który nie oczekiwał niczego ani od nieba, ani od wiata, ani od ludzi.Owego wiosennego dnia pejzaże, roliny, zwierzęta, ludzie nie ró...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]