czarny koziol, Język Polski - Lektury
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu
przez
BOLESŁAW LEŚMIAN
Czarny kozioł
Na przednocku Walery Kiepas ujął ze czcią darowany mu przez córkę sędziego niedogod-
Nauka, Słowo
nie cienki ołówek i na kawałku szarego, spod zjedzonej przed chwilą kiełbasy, papieru
nakreślił przy pijanym blasku powiewającego płomieniem łuczywa imię własne i nazwi-
sko: Walery Kiepas.
Całość kreślił powoli i mozolnie, a każdą z osobna literę z nieobliczalną i niepochwytną
dla siebie samego szybkością, jakby się bał, że mu się wymknie spod ołówka, zanim ją do
papieru stępionym nieco ostrzem raz na zawsze przygwoździć zdąży.
Czuł bowiem, że o ile całość nagromadza się stopniowo i mitrężnie, o tyle litery
poszczególne, gmatwając się skocznie i w oczach, i w pamięci, albo przychodzą od razu,
albo nigdy.
Musiał ich tedy i dopilnować, i odpowiednio zaczaić się na nie, i wreszcie w chwili
stosownej przyłapać.
Córka sędziego, szkoły w mieście świeżo ukończywszy, wróciła na stały pobyt do
Nauczycielka
ojcowskiego domu i pewnego razu, podczas przechadzki zoczywszy¹ z dala nie znanego
jej jeszcze Kiepasa, oceniła go na oko jako pole szerokie dla swobodnego rozwoju jej
zamiarów społecznych.
— Niech się zabierze do roboty! — rzekła dość surowo, ze szlachetnym oburze-
niem w głosie i w ruchu zniecierpliwionych widokiem nieuka ramion. — Nic mu to nie
zaszkodzi.
I rzeczywiście — nic to Kiepasowi nie zaszkodziło. Sam nie wiedząc, jak i kiedy,
posiadł mimo woli sztukę pisania i czytania i w nagrodę za pilność oraz pojętność otrzymał
od córki sędziego długi i bardzo cienki ołówek, który w duszy kilkakroć do byliny² w polu
przyrównywał, a który co dzień na samym dnie jedynego kua ukrywał, tak że co dzień
dla wydobycia ołówka cały kufer musiał starannie przetrzebić³.
Nakreśliwszy swe imię i nazwisko, odczytał głośno: Walery Kiepas, zdziwił się, jak to
Imię
on sam na tym papierze wygląda, i wyszedł z chałupy.
Chciał pogodę na jutro w niebiosach wyczytać.
Niebiosy pogodne były tak, że gwiazdy wyosobniały się w nich i każda z kolei po
swojemu śpieszyła się oczom ukazać.
Kiepas spode łba spojrzał na chałupę sąsiednią, w której mieszkał Tomasz Gryz, człek
uparty i nieużyty.
Z chałupy Gryza przeniósł wzrok na jedyną we wsi latarnię, która naprzeciw jego
Światło
własnej chaty sterczała i sztucznym światłem zmierzchłe liście brzozy pobliskiej odbar-
wiała na zielono, złoty im odcień i blaszany pozór nadając. Widno było w przejrzystym
wnętrzu tej brzozy, niby w ołtarzu bocznym, gdy pierwsze świece skróconym płomykiem
jarzyć się poczynają.
Córka sędziego, zamiarami społecznymi niestrudzenie powodowana, zmusiła ojca do
Własność
ufundowania i zatkwienia owej latarni w tym właśnie, bezludnym nieco miejscu, w po-
¹
zozy
(daw.) — zauważyć.
²
yina
— roślina zielna.
³
rzrzi
— tu: przeszukać, przetrzepać.
bliżu chaty Kiepasa, może pragnąc bezwiednie uczcić w ten sposób pamięć pierwszego
swego zwycięstwa społecznego nad ciemną duszą chłopa.
Kiepas nieraz chełpliwie doskwierał Gryzowi tą właśnie latarnią, jak gdyby jego wy-
Sąsiad
łącznym stała się nabytkiem, a i Gryz, choć niechętnie, uważał ją, zda się, za nieodrodną
własność Kiepasa.
Zresztą i chłopi we wsi nazywali ją zazwyczaj latarnią Kiepasową i chcąc określić
miejsce, mówili: „Wedle latarni Kiepasowej” — albo: „Na prawo od latarni Kiepasowej”.
Nie mając innego, taki z niej dla siebie zrobili użytek.
Kiepas nie bez przyczyny ową latarnią oczy Gryzowi kłuł, chciał bowiem przed mie-
siącem jeszcze jedynaczkę Gryza poślubić, ale ten ostatni odmówił stanowczo i wyprawił
córkę do miasta na wyrobek.
— Czemuś mi córkę sprzed nosa, jak te śmiecie zbyteczne, uprzątnął? — pytał Kiepas
i nos pocierał.
— Bo chciałem — odpowiadał uparcie Gryz.
— A czemuś mi jej nie oddał, zamiast do miasta, jak owcę głupią na kołowaciznę,
gnać? — mówił Kiepas z wyrzutem w głosie i krzywiąc gębę, przedrzeźniał w ten sposób
nie samego Gryza, jeno duszę jego, która w oczach Kiepasa tak mniej więcej w tej chwili
wyglądała.
— Bo nie chciałem — odpowiadał Gryz krótko i beznadziejnie.
Wczoraj właśnie Kiepas Gryza na jarmarku spotkał. Gryz głaskał po grzbiecie kupio-
Pogarda, Śmiech, Drwina
nego przed chwilą kozła. Gryz był zadumany, a kozioł czarny.
— Kozła kupiłeś? — spytał Kiepas, uśmiechając się pogardliwie, bo ilekroć Gryza
zaoczył, tylekroć już zawczasu pogardliwym się stawał.
— Kupiłem — odmruknął Gryz.
— Ileś dał? — zagabnął go ciekawie Kiepas.
Gryz powiedział, ile dał.
Kiepas, zawczasu śmiech nagromadzając, wybuchnął nagle tak, aby Gryz zgodnie z ra-
chubą śmiechu głupcem się poczuł.
Nie zawiodła go ta rachuba.
Gryz śmiechu posłuchał uważnie i głupcem się poczuł.
— Kupiłem — powtórzył — ale chętnie bym odsprzedał, bo mi już niepotrzebny.
— Mnie odprzedaj! — zawołał Kiepas i okiem mrugnął.
Gryz spojrzał w to oko i na wszelki wypadek odpowiedź, milcząc, odroczył.
— Pożałowałeś mi córki, więc kozła przynajmniej nie poskąp! — napraszał się Kiepas
Rozczarowanie
i kozła nogą w brzuch łagodnie uderzył.
Kozioł ożywił się i spojrzał w przeciwną stronę.
— Nie odprzedam! — postanowił nagle Gryz.
— Czemu? — spytał Kiepas, żal udając.
— Bo nie chcę — odparł Gryz.
— A przecież sam przed chwilą chciałeś — przypomniał mu Kiepas i kozła palcem,
niby świadka, wytknął.
— Przed chwilą chciałem, a teraz nie chcę! — odpowiedział Gryz.
— Już mi się zdawało, że do domu z kozłem wrócę — rzekł Kiepas. — A teraz sam
nie wiem, jak to będzie. No więc jakże? Wrócę do domu z kozłem czy nie wrócę?
Gryz zamiast odpowiedzieć, z kozłem w milczeniu do domu ruszył.
Wszystko to Kiepas pogardliwie sobie przypomniał, na chałupę Gryza spode łba po-
glądając.
Chałupa we mroku białymi ścianami majaczyła ruchliwie, jakby płócienne były i fał-
Ciemność, Noc
dowały się nieznacznie. A czasem znikała z oczu doszczętnie, aby znów się w całości
odbudować i wynurzyć z głębiny sadu, który w pobok niej gęstym zadrzewieniem na
tle nieba ciemniał gałęziście — i już to niebu, już to chałupie bliższy się na przemian
wydawał.
Od sadu i od chałupy cisza wiała swoista, płotem chruścianym od reszty milczenia
nocnego wygrodzona, tak że ją z dala mogłeś wyróżnić i wysłuchać z osobna.
W chwili właśnie, gdy Kiepas najzłośliwszym źdźbłem zmrużonej źrenicy chałupę
badał, drzwi jej rozwarły się nagle, wyskrzypując ciepło mrocznego wnętrza na świat, po
nocy chłodniejący.
Czarny kozioł
Sam Gryz wyszedł z chałupy i przystanął tuż, w pobliżu.
Tajemnica, Kłamstwo
Dziwnie on jakoś przystanął! — pomyślał baczny Kiepas. — Nie po swojemu i nie
po zwyczajnemu, jakby udawał tylko, że przystanął, aby oczy ludzkie otumanić…
Gryz tymczasem ruszył z miejsca i skierował się ku latarni.
Latarnia rzucała na ziemię okręg złotawy i targała nim nieustannie na strony, jakby
Światło
go z kurzu chciała otrząsnąć.
Murawa w tym okręgu zieleniała po dziennemu, a jedyny i samotny rumianek zdawał
się olbrzymieć niepomiernie dzięki wybujałemu cieniowi, który odeń po murawie dłużył
się bez końca, jakby to czynił z myślą o innej, nie znanej nikomu, a zgoła niebotycznej
roślinie.
Gryz szedł ku latarni krokiem powolnym i na pozór niedbałym.
Obcy
I chód ma jakiś odmienny! — miarkował podejrzliwie Kiepas. — Nigdy on tak nie
chodził i nigdy tak nogami nie przebiera. Licho go wie, co za nogi ma teraz pod sobą.
Może własne, a może nie własne. Wszystkiego się po nim spodziewać można, bo człek
ponury i niewiadomy… Najczęściej milczy, a kto wie, co by powiedział, gdyby milczeć
przestał. Pewno by coś takiego powiedział, że włosy na głowie dęba by stanęły.
Kiepas przeżegnał się zapobiegliwie i wzroku natężył.
Gryz szedł wciąż w tym samym kierunku i zbliżył się właśnie do latarni.
Ale, zaledwo w jej okręgu złotawym stanął, Kiepas za głowę się oburącz chwycił.
Ni mniej, ni więcej, jeno Gryz bez żadnej widomej przyczyny znikł z jego oczu. Ani
Czary, Diabeł
Przemiana, Czary
znaku, ani śladu po sobie z rozmysłu pewno nie zostawił. A ma miejscu Gryza zjawił się
kozioł czarny, jako zastępca nagły a nieprzewidziany.
Takie to on zajęcie dla siebie po nocy obmyślił! — zawołał w duchu Kiepas, do cna
zgorszony. — Nie dość mu tego, że Gryzem jest na utrapienie własne i cudze! Chce mu się
jeszcze od czasu do czasu dla rozrywki piekielnej w kozła się przerzucać!… Udawał przede
mną, że kozła na jarmarku nabył, a pewno go z rąk czartowskich dla niegodnego użytku
otrzymał… A może to nawet i nie kozioł był, jeno on sam w dwóch zarówno nikczemnych
osobach!… Dobrze się stało, żem kozła nie odkupił. Niech no ja teraz popatrzę, co ten
kozioł pod latarnią uczyni!
Kozioł postał pod latarnią chwilę małą, równą tej, którą Gryz przedtem koło chałupy
stojąco spędził, i opuszczając niespodzianie latarnię, ku chałupie Gryza się skierował.
Szedł krokiem powolnym i na pozór niedbałym, nieochajnie⁴ kręcąc zadem i powłó-
cząc długą szerścią⁵, niby spódnicą postrzępioną.
Ledwo dotarł do chałupy, Kiepas od nadmiaru zwichniętego na umyśle zdziwienia
Przemiana
rękami w powietrzu, jak wiatrak, bezładnie zatrzepotał. Kozioł znikł z jego oczu, niby
starannie z oblicza ziemi zdmuchnięty, a na jego miejscu Gryz zjawił się pilnie — tym
razem jako odmianek kozła.
Postał chwilę małą, odpowiadającą ściśle owej, którą kozioł przedtem koło latarni
zwlókł, i machnąwszy dłonią, wszedł do chałupy i drzwi za sobą zatrzasnął.
Jakiś ty mądry! — pomyślał Kiepas z radością złowieszczą w duszy. — Córkę ro-
Czary, Sługa, Gospodarz
dzoną do miasta z chałupy wygnałeś, aby ci tylko w twych wybrykach czartowskich nie
przeszkadzała! Wiem teraz przynajmniej, z kim mam do czynienia! Nie wiem tylko, kto
w twej chałupie główną i odpowiedzialną jest osobą. Czy ty, czy kozioł, czy oboje razem?
Kto z was gospodarzy, a kto komu usługuje? Myślisz, że ci bezkarnie ujdzie twoja nocna
w dwie osoby przechadzka i że nikt jej nie widział? Ciekawym, jak mi w oczy spojrzysz,
gdy zapytam o to, co się na oczach moich stało!
I Kiepas krokiem zwycięskim zbliżył się do chałupy Gryza.
W chacie ciemność panowała i cisza.
Jeno w głębinie sadu mocował się ze sobą ledwo pochwytny dla ucha a mozolny szmer,
jakby w nim po ciemku łódź samotna do brzegu nieznanego przybijała.
Kiepas twarz do szyby przywarł i nakryciem dłoni oczy postronnego światła pozbawił,
Okno
aby je z wnętrzem izby połączyć.
Ciemno było w izbie i nic wypatrzeć nie mógł, prócz bielejącej naprzeciwko ściany.
⁴
nioani
(reg., z ukr.) — niechlujnie, niedbale.
⁵
zr
(daw., reg.) — dziś popr.: sierść.
Czarny kozioł
Udaje, że śpi! — pomyślał Kiepas. — Ledwo do chałupy powrócił, a już by właśnie
zasnąć zdążył. Chce mi snem oczy spylić! Nie dam się!
I Kiepas pięścią w szybę uderzył.
Szyba zadygotała, jak w febrze, i zadzwoniła rzęsiście.
Nikt się na to dzwonienie z izby nie odezwał.
Jeszcze udaje! — pomyślał Kiepas zniecierpliwiony. — Nic mu teraz nie pozostało,
jak tylko udawać i udawać… Niech mu przynajmniej to udawanie wedle sił utrudnię.
I znowu pięścią w szybę głośniej uderzył.
Jednocześnie niemal z powtórnym uderzeniem na szybie od wewnątrz zarysowała się
Maska
bezkształtnie spłaszczona twarz Gryza, lgnąca do szyby jak zakalec.
Twarz zresztą nic nie rzekła, zadawalniając⁶ się najzupełniej swym ścisłym do szyby
przylgnięciem. Kiepas z uciechą stwierdził w tej twarzy pytający wyraz kłopotliwej trwo-
gi, lecz pomyślał, że lepiej po nocy sprawy drażliwej nie wszczynać i odroczyć do jutra
odpowiedź na pytanie, które w tej twarzy, z nosem u samej szyby na bok przetrąconym,
wyczytał.
— Jutro ci powiem, co dziś miałem do powiedzenia! — zawołał i dał znak ręką, że
rozmowa poniekąd skończona.
Twarz z oburzeniem odkleiła się od okna i ze złością znikła w ciemnościach.
Domyśla się, że wiem wszystko! — rzekł w duchu Kiepas i powrócił do swej chałupy.
Nazajutrz, skoro świt, czatował już na Gryza, stojąc wytrwale w pobliżu jego sadu.
Gryz wkrótce wyszedł i spojrzał na szybę swego okna, jakby chciał sprawdzić, czy tkwi
na miejscu. Kiepas też na szybę spojrzał.
— Czegoś chciał? — spytał Gryz mrukliwie.
— Niby to nie wiesz, czego chciałem? — odparł Kiepas, pomrugując okiem na Gryza.
Gryz nic nie odpowiedział, dając do poznania, że na słowa z gęby Kiepasowej czeka
od niechcenia.
— Powiedz: wiesz czy nie wiesz? — spytał z mocą Kiepas i dłoń tak podniósł, jakby
zamierzał nią targu dobić.
— Nie łechtaj mię słowami po próżnicy, jeno gadaj wprost — odpowiedział Gryz
i wąsa wargami, jak siana ze żłoba, poczerpnąwszy, przymiął go dość mocno, zanim znów
na swobodę wypuścił.
— Co ty po nocy wyprawiasz? Hę? — spytał Kiepas i głową mu na szyi rozwahanej
pogroził.
— Patrzę przez okno, kto mi szyby pięścią wygrzmaca — odrzekł Gryz i pięść Kie-
pasowi pokazał.
— A ja patrzę na to, jak się ty w kozła czarnego przemieniasz i zadem włochatym do
Pogarda
gwiazd się mizdrzysz na oślep! — odparł Kiepas i splunął na łopuch, który w tej chwili
pod nogami spostrzegł.
— Głupiś! — rzekł Gryz i na ten sam łopuch splunął niemal jednocześnie.
— Nie głupim, jeno oczy mam we łbie! — zaprzeczył Kiepas, obcasem łopuch opl-
Sąd
wany dziurawiąc. — Może się zaprzesz tego, żeś po nocy z chałupy wyszedł?
— Wolno mi z chałupy wyjść — zauważył Gryz i z nieznacznym pokłonem chałupę
wskazał.
— A może się zaprzesz tego, żeś wyszedłszy z chałupy, postał przy niej chwilę małą?
— rzekł Kiepas i, przymarszczywszy lewego policzka, brew jednocześnie podniósł.
— I tego się nie zapieram — odparł Gryz, rozwachlarzając dłonie. — Kto z chaty
wyjdzie, ten zazwyczaj koło niej chwilę małą postoi.
— A postawszy chwilę małą, nie skierowałeśże kroków do mojej latarni? — spytał
Kiepas, pośpiewując uszczypliwie i wysuwając naprzód dolną szczękę.
— Tego już nie pamiętam — odpowiedział Gryz i głowę z lekka odwrócił.
— Więc może i tego nie pamiętasz, żeś dotarłszy do mojej latarni, w kozła czarnego
się przedzierzgnął? — zawołał zwycięsko Kiepas i ujął się pod boki.
⁶
zaaania
(gw.) — dziś popr.: zadowalać.
Czarny kozioł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]